Przerwane wczasy. Katastrofa kolejowa w Lipcach

Długi warszawski skład zaczął już zjeżdżać na tor nieparzysty. Gdy wydawało się, że zdąży, doszło do zderzenia. Pociąg z Krakowa uderzył w czwarty od końca wagon pociągu warszawskiego…

Na jednym torze

W czwartek 8 lipca 1926 roku o godz. 18 wyruszył z dworca głównego w Warszawie pociąg kurierski nr 3. Skład złożony był z 16 wagonów wiózł letników do Rabki, Krynicy, Zakopanego, Karlowych War, Triestu, Wiednia i Bazylei. Pociąg, zwany „kąpielowym”, kierował się przez Skierniewice w stronę Koluszek. Po drodze, 87 km od Warszawy i 23 km od Sierniewic, jadąc odcinkiem Płyćwia – Rogów, miał minąć miejscowość Lipce (dzisiejsza nazwa Lipce Reymontowskie).

Tam od kilku tygodni trwała budowa nowego mostu, a od początku lipca władze kolejowe zmuszone zostały ruch kolejowy puścić w remontowanym miejscu po jednym torze, parzystym. Miejsce to zabezpieczone zostało z obu stron czerwonym sygnałem świetlnym, a maszynistom przejeżdżającym od strony Warszawy, po torze nieparzystym, w czasie przejazdu torem parzystym miał pomagać kolejarz zwany pilotem. Dodatkowo naczelnicy okolicznych stacji otrzymali polecenie wręczania kierownikom pociągów, przybywających do danej stacji a jadących w kierunku Lipiec tzw. rozkaz ostrzegawczy.

Taki właśnie pociąg przybył o godz. 19.25 na stację Koluszki. Był to pociąg kurierski nr 2. Jechał z Krakowa do Warszawy. Był najszybszym składem na tej linii. Rozwijał prędkość do 80 km/h.

Nadkonduktor tego pociągu planowo zameldował się u jednego z dyżurnych ruchu. Ten zajęty rozmową telefoniczną, nie zauważył jak nadkonduktor wychodząc, zapomniał zabrać ze sobą owego rozkazu ostrzegawczego z informacją o niebezpiecznym odcinku.

Nie mógł wiedzieć o tym dyżurny ruchu na peronie w Koluszkach, wobec czego o godz. 19.30 dał sygnał do odjazdu dla krakowskiego składu. Pociąg wyruszył w kierunku Skierniewic, gdzie planowo miał mieć następny postój. Jechał z maksymalną prędkością po torze parzystym. Około godz. 20 pociąg pojawił się w stacji Rogów. Dyżurny ruchu w Rogowie tylko spojrzał na jadący skład. Pociąg pędził dalej.

Tymczasem o godz. 20.10, jadący z przeciwnej strony pociąg „kąpielowy” dotarł w okolice miejscowości Lipce. Tam czekający przed odcinkiem jednotorowym pilot zatrzymał skład. Wsiadł do parowozu by pomóc przeprowadzić pociąg przez niebezpieczny odcinek. Pociąg ruszył i na rozjeździe pojechał dalej torem parzystym.

Był godzina 20.15. Gdy pociąg warszawski powoli zbliżał się do kolejnego rozjazdu, gdzie miał z powrotem wrócić na swój właściwy tor nieparzysty nagle, przerażeni maszyniści i jadący z nimi pilot zobaczyli pędzący wprost na nich inny pociąg. Był to pociąg krakowski. Pilot wyskoczył z lokomotywy i zaczął biec na przeciw niej. Zaczął machać czerwoną chorągiewką by zatrzymać krakowski pociąg. Nie udało się. Z pociągu warszawskiego wyskoczyło wtedy kilku pasażerów widzących niebezpieczeństwo. Długi warszawski skład zaczął już zjeżdżać na tor nieparzysty. Gdy wydawało się, że zdąży, doszło do zderzenia. Pociąg z Krakowa uderzył w czwarty od końca wagon pociągu warszawskiego.

Śmiertelne ofiary i posłowie

Uderzony przez parowóz wagon sypialny uległ całkowitemu rozbiciu. Dwa następne wagony zostały przewrócone, a ostatni wagon, pocztowy, został odrzucony w tył, ale nie był bardzo uszkodzony. Parowóz i brankard pociągu krakowskiego miały tylko lekkie uszkodzenia.

Na miejsce katastrofy natychmiast wyjechał z Łodzi pociąg sanitarny a późnym wieczorem z Warszawy pociąg ratowniczy. Znaczące było to, że pociąg ratowniczy, którym jechali przedstawiciele ministerstwa kolei, omal nie wjechał na rozbite wagony, gdyż nadkonduktor tego pociągu, nie został dokładnie poinformowany o miejscu katastrofy!

Akcję ratowniczą ułatwiało to, że katastrofa nastąpiła przed zachodem słońca. Akcją ratowniczą do momentu przybycia pomocy kierował poseł Adam Piotrowski.

Z rozbitych wagonów wydobyto dwie zmasakrowane ofiary i ośmiu ciężko rannych. Przy trupach znaleziono dowody osobiste, na nazwiska: Zenobia Pawłowska, zam. Warszawa, ul. Nowogrodzka 12 i Franciszek Nowak, zam. Szudec (Małopolska).

Dwie najbardziej bolesne ofiary wypadku – starszy mężczyzna i młoda kobieta – nie potrzebowały już mojej pomocy: były to dwa trupy – relacjonował przybyły na miejsce katastrofy Edward Reichel – lekarz z Rogowa. – Kobieta miała zupełnie zgniecioną klatkę piersiową, mężczyzna – roztrzaskany mózg.

Gdy wieczorem na miejsce katastrofy przybyli pierwsi przedstawiciele prasy, zwłoki ofiar nadal leżały obok torów. – Młoda, ładna kobieta lat około 25-ciu. W białej jedwabnej sukni, w eleganckich pantofelkach. Obok walizki jej, pudełko z kapeluszami, kwiaty – cały bagaż nieszczęsnej, która wyjeżdżała na wywczasy do Zakopanego… Wywczasy jej będą wieczne… W ponurym oświetleniu naftowych pochodni te biedne zwłoki wydają się być czemś rozpaczliwem…(…) O kilkanaście kroków drugi trup: Nowak, emeryt, człowiek lat przeszło 60-ciu. Żonę jego, ranną, oszalałą z rozpaczy, zawieziono dalej – relacjonował przybyły na miejsce katastrofy dziennikarz „Ekspressu Wieczornego”. Większość podróżnych odniosła lekkie rany od spadających walizek i kawałków potłuczonych szyb. Co ciekawe, wśród lżej rannych była znana postać przedwojennej polityki, poseł Władysław Korfanty. Pomiędzy rannymi opatrzyłem też posła Korfantego, który otrzymał ranę czoła. Poseł Korfanty po opatrzeniu udał się w dalszą drogę – relacjonował doktor Reichel.

ilustracja
poseł Wojciech Korfanty

Pozostałych nieco lżej rannych przewieziono do Koluszek i Skierniewic. Wśród rannych byli pracownicy kolei oraz przedstawiciele wielu państw, m.in. konduktor Zbigniew Jędrzejewski, konduktor bagażowy Władysław Błażejewski, obywatel turecki Djakecz Sjadem, Andrzej Klim – konstruktor z Warszawy, obywatele węgierscy: Otylia i Bela Giszy wraz z 5-letnim synkiem oraz Samuel Jelin z Wiednia.

Wpół do 3 w nocy do Łodzi wrócił pociąg sanitarny, przywożąc jednego ciężko rannego, warszawskiego przemysłowca Jana Steczko (Sieczko). Zmarł on 16 lipca w Warszawie. Czwarta śmiertelna ofiara katastrofy, emerytowany pracownik kolei, miała umrzeć w szpitalu w Koluszkach.

Niedbalstwo czy klątwa

Zaraz po katastrofie wagony składu krakowskiego zostały zawrócone do Koluszek, a stamtąd drogą przez Łowicz pojechały do Warszawy. Również pierwsza część wagonów pociągu warszawskiego ruszyła w dalsza drogę.

Śledczy ustalili, że przyczyną katastrofy było urzędnicze niedbalstwo. Czynników było kilka. Nadkonduktor pociągu z Krakowa, który powinien w Koluszkach odebrać kartę ostrzegawczą, zapomniał jej zabrać. Kancelista, który mógł widzieć, że nadkonduktor nie zabrał jej ze sobą, nie poinformował stacji w Rogowie, by ta zatrzymała pociąg.

Stwierdzono dodatkowo, że w tak niebezpiecznym remontowanym miejscu powinno być dwóch pilotów, z obu stron. Za niewinnego uznano maszynistę pociągu krakowskiego Szadkowskiego (z depot Piotrków), który pośród kurzu nie mógł zauważyć zbyt niskiego palika z niewielką tablicą ostrzegawczą „Stój!” i małą czerwoną lampką ustawioną jedynie 200 metrów przed mostem (przepisy wymagały, by taki sygnał ostrzegawczy ustawiony był 400 metrów od niebezpiecznego miejsca). Nie było tam nowoczesnego semafora świetlnego. Ale najpoważniejsi winowajcy siedzą daleko wyżej: tam gdzie zaniedbuje się inspekcji dróg kolejowych, gdzie nie wydaje się poleceń zmiany podkładów, kiedy stare są już niezdatne do użytku, gdzie gospodaruje się kolejnictwem w pantoflach, drogo, partyjnie, bez troski o dobrą sławę polską – pisał Czesław Ołtaszewski w „Ilustrowanej Republice” kilka dni po katastrofie.

Do Rogowa przypisana jest jakaś „czarna tradycja” – uważało jednak wielu i to jej przypisywano przyczynę katastrofy. Mówią niektórzy, że miejsce jest przeklęte. Ale ja w to nie wierzę. Wydaje mi się raczej, że tor koło Rogowa budowany jest na szczególnie sypkim gruncie, a stąd ciągłe uszkodzenia. Chodziarz w tym wypadku to nie wina toru, ale ludzi. – mówił zaraz po katastrofie z lipca 1926 roku urzędnik kolejowy z Rogowa. Bo ja wiem… może to doprawdy przeklęte?! – kończył.

Przemysław J. Łaski

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij